Piotr Jakucki Piotr Jakucki
2591
BLOG

Seryjne samobójstwo Andrzeja Leppera

Piotr Jakucki Piotr Jakucki Polityka Obserwuj notkę 25

Były minister rolnictwa Artur Balazs w wywiadzie dla portalu „wPolityce.pl” rzucił nowe światło na okoliczności śmierci lidera Samoobrony Andrzeja Leppera. Oficjalnie Lepper był w depresji, ścigali go wierzyciele, więc w Warszawie 5 sierpnia 2011 roku targnął się na życie wieszając się, jak stwierdziła prokuratura, na haku od worka bokserskiego. Od początku budziło to wiele wątpliwości, tym bardziej, że sekcji zwłok dokonano dopiero trzy dni po śmierci lidera Samoobrony, a sam Lepper zapowiadał niewiele wcześniej powrót z hukiem na scenę polityczną i ujawnienie m.in. kulis okoliczności, jakie doprowadziły do upadku rządu Jarosława Kaczyńskiego. A to właśnie te wydarzenia, na czele z tzw. aferą gruntową, spowodowały, że ośrodek prezydencki utracił kontrolę nad polityką polską po wygranych przez Platformę Obywatelską wyborach, co stało się z kolei początkiem wypadków 10 kwietnia. Balazs podkreśla, że Lepper „nosił się z zamiarem ujawnienia pewnych rzeczy związanych z upadkiem rządu PiS. Chciał ujawnić pewne kulisy, rolę pewnych ludzi, fakty, które zmieniłyby powszechnie przyjęty obraz tych wydarzeń. Andrzej czuł się bardzo oszukany przez ludzi, którzy go wcześniej do pewnych działań pchnęli. Na pewno byli tacy, którzy mieli powody obawiać się tej wiedzy.” O jakich ludzi tu chodzi?
 
Andrzej Lepper miał piękne gospodarstwo, ale przede wszystkim chorego syna, który potrzebował leczenia. Czy ktoś, kto walczy o życie syna myśli o samobójstwie? Jeszcze bardziej jest ono wątpliwe w kontekście wydarzeń z dwóch dni poprzedzających tę śmierć. Jak mówiła Balazsowi żona Leppera, lider Samoobrony „był w domu w przededniu śmierci, był bardzo wystraszony, wręcz roztrzęsiony. Jakby się czegoś bał. Mówiła mi, że rozmawiali bardzo poważnie, zachęcała go by sobie dał spokój z polityką, że gospodarstwo, jak już mówiłem, bardzo piękne, go potrzebuje. To była według jej relacji bardzo dobra, pozytywna, porządkująca pewne sprawy rozmowa. Andrzej nocował w domu, a rano miał stwierdzić, że rzeczywiście żona ma rację, że jego czas w polityce minął, trzeba dać sobie spokój. Powiedział jednak, że musi tylko jeszcze pojechać do Szczecina, załatwić coś ważnego. Powiedział, ze wróci wieczorem i jeszcze pogadają.”
 
A potem jest już coraz dziwniej: „Irena mówiła, że upiekła na wieczór kaczkę, którą bardzo lubił. Ale Andrzej się nie pojawił. Zaczęła więc do niego wydzwaniać. Dodzwoniła się dopiero w nocy. Był już zupełnie inny, bardzo ciężko przestraszony, nie umiał jej wytłumaczyć dlaczego nie przyjechał. Rzucał tylko nerwowo słowa: „musiałem pojechać do Warszawy, wiesz, coś się wydarzyło, jutro będę się z tobą kontaktował”. Opowiadała, że to brzmiało tak nienaturalnie, tak dziwnie, że nie mogła w nocy spać, czuła, że coś złego się dzieje. Od rana zaczęła do niego znów wydzwaniać. (…). Telefon odbierano w sekretariacie biura Samoobrony w Warszawie, musiał być przekierowany. W ten sposób łączyła się z dwiema osobami, w tym z Januszem Maksymiukiem. Mówiono jej, że Andrzej jest, ale niedostępny, nie mogą go poprosić do telefonu, że nie życzy sobie połączenia z nią, nie kazał odbierać telefonu. Takie bajki jej opowiadali. Rodzina była zdenerwowana, to nie była normalna sytuacja. Syn się w pewnym momencie zdenerwował, wziął telefon i powiedział do tych co odebrali w Warszawie: „słuchajcie, co się dzieje, dajcie mi ojca, bo jak tam wpadnę to was powystrzelam, chcę natychmiast rozmawiać z ojcem, chcę wiedzieć co się z nim dzieje, co się stało, bo się boimy i martwimy” (…). To działo się około południa. Niedługo potem zaczynają się dziać rzeczy niepojęte. Wpada do ich domu w Zielnowie policja, ekipa w kominiarkach. Skuli kajdankami syna i mówią, że szykuje na kogoś zamach. Zabrali mu broń myśliwską, którą miał. Rozpoczynają normalne procedury, widać, że robią poważną sprawę. I właśnie w tym momencie dostają informację, że Andrzej Lepper nie żyje.”
 
Balazs konkluduje: „Ta sytuacja jest co najmniej dziwna, budzi rozmaite pytania. Wskazuje, że przed śmiercią działo się z nim i wokół niego coś niezmiernie dziwnego. Ba, ludzie, którzy zdecydowali się donieść na syna Leppera na policję, oskarżyć o planowanie zamachu chłopaka, który w strasznym zdenerwowaniu, w strachu o ojca, słowo za dużo powiedział, musieli wiedzieć już w tym momencie, wcześniej niż utrzymują, że on nie żyje.”
 
To, co ujawnia w tej chwili Balazs, każe przypuszczać, że mamy do czynienia nie z samobójstwem, a z kolejnym tzw. seryjnym samobójstwem, jakich wiele po śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego i delegacji udającej się do Katynia na obchody zbrodni katyńskiej. Grzegorz Michniewicz, dyrektor generalny w Kancelarii Premiera, mający certyfikat dostępu do najściślej strzeżonych tajemnic państwowych tuż przed Wigilią 2009 roku, którą miał spędzić z rodziną, powiesił się ni stąd ni zowąd na sznurze od odkurzacza. Też nagle znalazł się w depresji… Eugeniusz Wróbel, podający w wątpliwość autentyczność wraku na Siewiernym, został zamordowany przez syna, a następnie przez niego poćwiartowany piłą i wrzucony do zbiornika wodnego. Syn miał mieć, według oficjalnego komunikatu, silne zaburzenia emocjonalne ale dziwnym trafem miejsce zbrodni zostało dokładnie wyczyszczone ze śladów krwi.
 
Chorąży Remigiusz Muś powiesił się 28 października 2012 roku, podobne jak Lepper. Generał Sławomir Petelicki zastrzelił się w garażu, ale dziwnym trafem w miejscu, którego nie obejmowały kamery monitoringu. Założyciel jednostki GROM nie pozostawiał na ekipie Tuska suchej nitki za Smoleńsk. Według niektórych mediów ujawnił treść SMS-a rozsyłanego do polityków Platformy Obywatelskiej, z wytycznymi, że mają upowszechniać tezę, że katastrofa samolotu była spowodowana winą pilotów. W jednej ze stacji telewizyjnych mówił zaś: „W NATO straciliśmy reputację, bo zwróciliśmy się o pomoc nie do NATO, tylko do Rosjan. Czy jedno przytulenie przez pana Putina spowodowało od razu, że pan Tusk zapomniał, że jesteśmy w NATO od dziesięciu lat? Może trzeba mu o tym przypomnieć? Ja będę mu przypominał”. Może po prostu przypominał zbyt natarczywie?
 
Czy więc sznurek od snopowiązałki zadzierzgnięty na szyi lidera „Samoobrony” nie wpisuje się w ten łańcuch tajemniczych zgonów? A to przecież tylko nieliczne przykłady „seryjnych samobójstw” osób, które stawały na drodze upowszechnienia obwiązującej wersji o katastrofie na Siewiernym. Dariusz Szpineta, zawodowy pilot i instruktor pilotażu został znaleziony martwy w łazience ośrodka wczasowego w Indiach, gdyż podważał oficjalną wersję wydarzeń. Z kolei duchowny luterański bp. Mieczysław Cieślar zginął w wypadku samochodowym w czerwcu 2010 roku. Według prawicowych portali internetowych już po rozbiciu samolotu miał odebrać wiadomość tekstową od ks. Adama Pilcha, znajdującego się na pokładzie tupolewa.
 
No i jeszcze jedna prawidłowość. Ludzie tajemniczo giną, a śledztwa są umarzane. W tej ponurej sprawie są same znaki zapytania. Może Lepper musiał umrzeć gdyż np. dzięki swoim kontaktom na Białorusi wiedział o zbrodni 10 kwietnia coś co nie mogło ujrzeć światła dziennego?
 
O tych sprawach mówił 10 sierpnia w homilii wygłoszonej w warszawskiej katedrze św. Jana jezuita o. Aleksander Jacyniak: „Nie sposób nie widzieć w kluczu tych słów dramatu śmierci tych, którzy zginęli w tragedii smoleńskiej, ale także i tych, którzy byli powiązani z tragedią smoleńską i którzy zakończyli swój żywot w tragicznych okolicznościach (…). Nad zgonami osób związanych z katastrofą smoleńską wciąż w środkach masowego przekazu panuje grobowa cisza (grobowa par excellence). 10 kwietnia 2010 r. to nie tylko śmierć 96 osób z prezydentem Lechem Kaczyńskim na czele. To także śmierć (…) innych, których odejście owiane jest do dzisiaj tajemnicą.”
 
Na te trafne słowa natychmiast zareagował natychmiast inny jezuita, o. Krzysztof Mądel, który w wywiadzie dla portalu onet.pl stwierdził, że „atmosfera, którą stworzył o. Jacyniak, była wiecowa, a nie liturgiczna. To ewangelia powinna wyznaczyć kontekst treściowy homilii (…). Biskup powinien zwrócić uwagę o. Jacyniakowi albo jego przełożonym, by pisał on dobre kazania (…). Jestem jezuitą, współbratem o. Jacyniaka. Incydenty takie jak ta homilia dzielą ludzi i Kościół, wzmagają też poczucie bezradności i niszczą więzi społeczne i zaufanie obywateli do państwa”. Poglądy o. Mądela można śledzić m.in. na jego blogu na Salonie24.pl, a powyższe kojarzy się jakoś z komunistycznymi oskarżeniami o „mieszanie się Kościoła do polityki”, czy działalnością w latach stalinowskich tzw. księży patriotów. Reakcja jezuity pozwala domniemywać, że podobnie odczytałby on homilie księży Popiełuszki, czy Małkowskiego podczas Mszy św. za Ojczyznę w dobie stanu wojennego i latach 80. One też pewnie były „wiecowe” a nie „liturgiczne”…
 
Homilia o. Jacyniaka jest dobrym uzupełnieniem tego, co o tajemniczych zgonach smoleńskich pisałem obszernie m.in. w 2012 roku w tekście „Seryjny samobójca znów w akcji”. Zadałem wówczas m.in. pytanie czy po Polsce krążą „szwadrony śmierci”, o których w nawiązaniu do zagadkowej śmierci Michniewicza pisał prof. Jacek Trznadel, eliminujące osoby, które mogłyby zasadnie podważyć oficjalną linię markowanego śledztwa smoleńskiego. Jak bowiem można inaczej określić to, że wbrew klasycznym zasadom prowadzenia postępowań, wszystko koncentruje się na „ostatnich sekundach lotu tupolewa”, czyli na Siewiernym, a całkowicie pomija się kluczowy etap, czyli wylot z lotniska wojskowego na Okęciu. Bo przecież do dziś nie wiemy co się w Warszawie działo.
 
Piotr Jakucki
tekst ukazał się na portalu stefczyk.info

Zapraszam na moją stronę autorską jakuccy.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka